Kultura
Marsjańska gorączka
Od czasów kultowego już „Korzeńca” dobra passa sosnowieckiego Teatru Zagłębia trwa w najlepsze, by wymienić tylko tak znakomite spektakle jak między innymi: „Koń, kobieta, kanarek”, „Wij”, „Siódemka” czy „Na dnie”. Czy nowy sezon artystyczny powtórzy więc sukcesy poprzednich?
4 listopada odbyła się pierwsza w tym sezonie premiera – „Wojna światów” w reżyserii Weroniki Szczawińskiej – nominowanej do Paszportu „Polityki” za „konsekwentne budowanie własnego języka teatralnego”. Tym razem Szczawińska także przedstawia własną interpretację bestsellerowej powieści Herberta George’a Wellsa, wydanej po raz pierwszy w 1898 roku i uważanej obecnie za jedną z najważniejszych pozycji o apokaliptycznych wizjach przyszłości w historii literatury światowej. Adaptacji podjął się aktor i dramaturg Piotr Wawer jr., odpowiedzialny także za oprawę muzyczną, a za zaskakującą scenografię i świetne kostiumy odpowiedzialny był, pochodzący z Nowej Zelandii, Daniel Malone.
Warto jednak na wstępie dodać, że powieść Wellsa jest tu raczej odniesieniem niż podstawą scenariusza. Dostajemy autorską wizję duetu Szczawińska – Wawer na temat tego, jak w świecie zdominowanym przez post-prawdę i fake newsy, można interpretować wojnę światów, która dziś bardziej niż dawniej staje się nie wojną z obcym – Marsjaninem, a wojną z obcym – Innym.
Spektakl zaczyna się w wiktoriańskim salonie, w którym gospodyni (Beata Deutschman) i jej służąca (Agnieszka Bieńkowska) na rytualnej popołudniowej herbatce podejmują piątkę zaproszonych gości: starszą matronę (Ryszarda Bielicka-Celińska) z uczepioną jej spódnicy córką (Natalia Aleksandrowitch), pewnego dżentelmena, którego najbardziej interesuje sama gospodyni (Michał Bałaga), hipochondryka ciągle smarkającego w chusteczkę (Łukasz Stawarczyk) oraz lękliwego dryblasa, który mógłby być wellsowskim wikarym (Kamil Bochniak). Początkowa kurtuazja szybko znika, a dyskusja schodzi na temat Marsjan i ich zapowiadanego ataku na Ziemię. Przy czym informacje czerpane są głównie z rozmaitych gazet i bez znaczenia jest to, że wzajemnie się wykluczają. Rozmowa nie jest więc typową rozmową. To bardziej monologi niż dyskusja, każdy z bohaterów ma bowiem coś do powiedzenia, ale bardziej „sobie a Muzom” niż pozostałym uczestnikom spotkania, nie słuchają się, mówią jeden obok drugiego, często powtarzając te same gazetowe frazy, zdania, dźwięki, gesty czy ruchy.
Początkowo spektakl ma więc znamiona farsy, a w tej – jak wiadomo – najważniejszy jest rytm gry, podawania fraz czy odpowiadania gestem na gest. Wielkie słowa uznania należą się zatem aktorom. Nowi w sosnowieckim zespole, Aleksandrowitch i Stawarczyk, a także znani już widzom: Bałaga, Bielicka-Celińska, Bieńkowska, Bochniak i Deutschman, wykazali się niezwykłą dyscypliną i skupieniem. Poza odgrywaniem swych postaci, muszą ciągle zachować czujność, obserwować, co dzieje się na scenie. Wejście w odpowiednim momencie – by zachować płynność i rytm gry – musi bowiem zgadzać się co do sekundy.
Druga część „Wojny światów”, ta po ataku Marsjan, jest niestety mniej zrozumiała, i nie chodzi tu wcale o panujący na scenie chaos. Dostajemy liczne intertekstualne nawiązania nie tylko do powieści Wellsa, ale także do jej licznych ekranizacji czy do słynnego słuchowiska radiowego Orsona Wellsa i Mercury Theater z 30 października 1939 roku, które to potraktowane zostało jako faktoid, czyli informacja uznawana za prawdziwą tylko dlatego, że pojawiła się w mediach. Bohaterowie wnoszą więc na scenę mikrofony i naśladując medialny szum i wywołaną nim panikę, próbują opowiedzieć o ataku. Potem następuje jednak seria dziwacznych gestów czy trudnych do zrozumienia konwulsyjnych ruchów, na których tle nie możliwe właściwie staje się dokładne uchwycenie sensu poszczególnych słów, a zdania padają przecież ważkie. Nawet niezwykle istotny monolog Aleksandrowitch, w którym pojawia się na przykład odniesienie do słynnego eksperymentu Zimbardo, ginie w tle panującego na scenie chaosu.
Odnoszę wrażenie, że forma przerosła tu treść i w tym niestety gubi się widz, który nie czuje się zaproszony do dialogu, do przeżywania tego, co dzieje się z poszczególnymi postaciami. Spektakl nie stawia pytań, nie wciąga w dyskusję, a przecież pytania zadawane przez Wellsa pod koniec XIX wieku są nadal aktualne. Nierówność klasowa i społeczna, przekonanie o wyższości rasy białej, kolonializm, przekonanie, że człowiek ma prawo rozporządzać naturą kontra dzisiejszy lęk przed jakąkolwiek innością – jesteś inny ode mnie, jesteś obcy, jesteś zagrożeniem mojego świata, jesteś Marsjaninem. Jak pisał Jerzy Jarniewicz, „Wellsowscy Marsjanie mogliby być Afroamerykanami, Irlandczykami czy uchodźcami z północnej Afryki”.
„Wojna światów” kończy się zapewnieniem, rzuconym widzom dosłownie spod kurtyny, że pogromcami pozaziemskich najeźdźców okażą się ziemskie bakterie i wirusy. A przecież wojna światów i koniec naszego świata dzieje się właśnie na naszych oczach.
Magdalena Boczkowska
Foto: Bartek Warzecha
Alert
Jesteś świadkiem ważnego wydarzenia?
Urzędnicza bezmyślność dobrowadza Cię do szału?
Wiesz o czymś, co może zainteresować media?
Napisz do "Wiadomości Zagłębia": redakcja@wiadomoscizaglebia.pl
Adres redakcji: "Wiadomości Zagłębia" 41-200 Sosnowiec e-mail: redakcja@wiadomoscizaglebia.pl
|